W zeszłym roku zakochałem się w wyspie Rodos, dlatego tak jak pisałem ostatnio mały opis naszych wakacji i kilka zdjęć :)
Na początku października (2014) mieliśmy okazję spędzić tydzień na Rodos – trochę wakacje, trochę podróż poślubna :).
Wydawało się nam, że w ciągu tygodnia zdołamy zwiedzić całą wyspę. Plan jednak nie został zrealizowany – czasu wystarczyło tylko na wschodnią część, a i to nie dokładnie:)
Kierunek tym razem raczej przypadkowy, choć chyba bardziej należy stwierdzić, że z braku laku dobry Rodos…. Czekaliśmy z decyzją i wyborem do ostatniej chwili, licząc na ostatnie last minute albo zniżki na koniec sezonu. Jak się jednak okazało oferta naszych biur podróży na październik jest mizerna i niestety raczej droga. Z góry odrzuciliśmy „Tunezje i Egipty” , gdyż są to raczej ostatnie miejsca na ziemi do których chcemy się wybrać. Pozostało nie tanie Maroko, chłodna już Turcja i właśnie Rodos ( 2 ostatnie terminy ). Oczywiście totalna egzotyka wchodziła już do oferty, jednak czas i pieniądze nie pozwoliły na takie kierunki.
Wybór padł zatem na Rodos, oferta ważna jedynie przez 4 godziny bo ostatnie dwa miejsca w terminie który nas interesował…. Szybki rzut oka na www.holidaycheck.pl i oceny hotelu, a także jego okolice. Robił dobre wrażenie, więc płacimy, szybciutko po przewodnik i jedziemy się pakować. Wylot za 2 dni z Katowice Airport.
Między pakowaniem ubrań i sprzętu foto, trzeba było jeszcze znaleźć parking dla auta i hotel na nocleg w drodze powrotnej ( przylot do PL ok 1.00 w nocy ). Z racji na cenę, bliskość od lotniska i darmowy transfer hotel <->lotnisko wybór padł na
Hotel DeSilvaInn
No dobra – po tym przydługim wstępie wreszcie wyjechaliśmy:) Trasa z Łodzi do hotelu przy lotnisku zajęła 2 godziny 30 minut z krótkim przystankiem na śniadanie. W hotelu bez problemu zostawiliśmy samochód i zostaliśmy odwiezieni na lotnisko.
Pierwszy raz lecieliśmy z Katowic, więc zaczęliśmy od małego zwiedzania całkiem ładnego lotniska. Potem szybki check-in i oczekiwanie na samolot. Niestety samolot złapał opóźnienie i zamiast wylecieć o 15:30 wylecieliśmy ok 17:00. Co warto zapamiętać w momencie boardingu temperatura oscylowała w granicach 18-20 stopni. Sam boarding, jak i lot przebiegł bez najmniejszych problemów. Lot trwał niecałe 3 godziny i ok 21:00 czasu lokalnego wylądowaliśmy na Rodos.
Przygotowani na ciepełko (krótki rękaw) na pewniaka wyszliśmy z samolotu, a tam powitał nas przeraźliwie zimny i mocny wiatr. Okazało się, że temperatura na wyspie tego wieczoru oscylowała w okolicy 12 stopni… Nie tak sobie wyobrażaliśmy powitanie na Greckiej Wyspie
Transfer do hotelu (
Lindos Imperial) trwał ok. 1 godziny i również odbył się bez problemu. Co prawda w pewnym momencie jak autokar zjechał na polną drogę to się przeraziliśmy, ale jak się okazało za dnia na głównej drodze były po prostu prowadzone roboty drogowe
Hotel
Lindos Imperial okazał się w rzeczywistości równie okazały jak na zdjęciach i baaardzo rozległy. Po zameldowaniu recepcjonista wyciągnął mapkę i dokładnie tłumacząc, narysował drogę do naszego pokoju – windą na piętro, potem w lewo i przez kładkę, a potem w prawo i już:) Z uwagi na opóźnienie samolotu, niestety nie zdążyliśmy na kolację, ale na szczęście obsługa hotelowa przygotowała nam kanapki i wino w pokoju. Mimo dokładnych instrukcji znalezienie pokoju chwilę nam zajęło – a prowadziła do niego taka oto kładka:
Pokój sam w sobie całkiem miły – Ok 40m2 , duża wanna, lodówka pełna napojów i meeega wygodne łóżko
A do tego kolacja i kosz owoców na powitanie. Z racji na zimno postanowiliśmy zostać w pokoju, a zwiedzanie zacząć następnego dnia.
Wbrew obawom o pogodę, rano powitało nas piękne słońce, które wręcz nas oślepiało (pewnie dlatego że okna mieliśmy od wschodu)
a widoki z tarasu mówiły, że Rodos to jednak dobry wybór
Hotel ma podobno 3 restauracje, ale pod koniec sezonu czynna była już tylko jedna – główna. Śniadanie można było zjeść za to zjeść zarówno w budynku jak i na tarasie z widokiem na jeden z basenów.
Kilka słów o śniadaniu… hmm…Bufet stricte europejski. Wędliny, sery, jajka pod każdą postacią, parówki, bekon, sałatki, płatki. Ogólnie mnóstwo całkiem dobrych rzeczy, ale nic typowo greckiego (ale to raczej standard w obiektach, które mają więcej niż 3 gwiazdki, a tutaj mieliśmy ich 5)
Po śniadaniu obchód hotelu
Który jak się okazało zajął nam prawie całe przedpołudnie:)
Poniżej widok na sąsiednie hotele i drogę dojazdową do hotelu (jak widać z mostem w budowie;p).
Okazało się, że powyżej naszego piętra mieszczą się apartamenty, które miały takie oto prywatne baseniki
Na samej górze mieścił się basen sportowy ze zjeżdżalniami, siatką do siatkówki i bramkami do piłki wodnej. To tutaj codziennie odbywały się animacje – gdy ktoś nie miał na nie ochoty, miął do dyspozycji jeszcze 2 inne baseny:)
A tu widok na pobliskie góry z „korytarza” hotelowego:
I trochę bardziej „zakryta” część budynku:
A tutaj wspomniany już główny basen przy restauracji a`la Carte, która w zależności od dnia tygodnia serwowała kuchnię włoską, grecką albo owoce morza. Na górze jest taras głównej restauracji.
Poniżej był jeszcze jeden odkryty basen określany jako relaksacyjny. Przy każdym basenie znajdował się bar serwujący drinki i przekąski. Hotel ma też plażę, do której prowadzi duży zielony trawnik z altanami. Na plażę jednak bez twardych bucików nie ma po co iść, bo wszechobecne kamyki nie pozwalają na spacer boso.
By obejść hotel w całości trzeba było ok 1,5h. Znaczna rozległość i różnica w poziomach to naszym zdaniem duży plus, jednak np. dla rodzin z malutkimi dziećmi stanowi chyba wadę.
Koniec o hotelu! – Czas opowiedzieć o Rodos:)
Pierwszego dnia wybraliśmy się na spacer do najbliższego miasteczka – oddalonego o ok 2,5km Kiotari. Poszliśmy nie główną szosą, lecz malowniczą nadmorską drogą. Ruch praktycznie żaden, a po drodze bardzo ciekawe zaułki:
Drugiego dnia pobytu odbyło się spotkanie z rezydentką, która jak zwykle opowiadała o tym co już zdążyliśmy przeczytać w przewodniku i namawiała na mega drogie wycieczki fakultatywne. Dodatkowo proponowała pośrednictwo w wynajęciu samochodu w przystępnej cenie. Jako, że wcześniej dzwoniliśmy do hotelu bezpośrednio i pytaliśmy o wypożyczalnię samochodów, to znaliśmy już ceny. Te u rezydentki oczywiście nie były korzystniejsze niż bezpośrednio. A w kolejce nie chciało nam się czekać, co swoją drogą okazało się dla nas jeszcze korzystniejsze:) Z racji na końcówkę sezonu i powoływanie się na inne wypożyczalnie udało się nam wypożyczyć auto klasy C ( Fiat Grande Punto ) z ubezpieczeniem szyb, kół i lusterek na 3 dni za 100 euro, a zatem w cenie segmentu A:) Pewnie można by znaleźć taniej, ale jednak woleliśmy wynająć je w „znanej” firmie
Budget, stacjonującej w naszym hotelu. Oto nasze autko na pobliskiej plaży
Po zamówieniu auta, spędziliśmy cudnie leniwy dzień nad basenem. Ale następnego dnia z samego rana ruszyliśmy na podbój południa wyspy:)
Południowa część wyspy to ta, w której infrastruktura turystyczna jest mniej rozwinięta, a ludność miejscowa żyje biedniej niż na północy. Również gęstość zaludnienia jest bardzo mała w tej części wyspy. Dużych miast brak, a te mniejsze są w sporych odległościach od siebie. Przeważa raczej widok otwartych przestrzeni, plaż, pól porośniętych zaroślami maki i skał. Ruch na drodze bardzo niewielki, jeśli już pojawia się jakiś samochód lub skuter, to raczej wygląda na wypożyczony turystycznie. Dzięki temu można skupić się na fantastycznych widokach i rozkoszowaniu sie jazdą po nadmorskich „serpentynach”
W pierwszej kolejności skierowaliśmy się ku wsi Asklipio. Zaczęliśmy od muzeum i kościoła który znajduje się w centrum. Do muzeum wstęp jest płatny „dobrowolnie” płatny 1 euro
Szczerze muzeum, jako muzeum nie polecam. Totalnie nie ma co oglądać. Chyba że kogoś wykopaliska etnograficzne interesują. Zupełnie inaczej, jesli chodzi o kościół i jego otoczenie -Warto to zobaczyć. Freski na suficie kościółka, przedstawiające biblijne sceny naprawdę robią wrażenie. Podobnie gra świateł we wnętrzu kościoła.
Niestety w kościele zdjęć nie bardzo można było robić. Ukradkiem tylko to jedno (powyższe) zostało zrobione – nie mogłem się powstrzymać.
Po zwiedzaniu kościoła, udaliśmy się do ruin zamku na pobliskim wzgórzu. W przewodniku radzili uważać na duże kamienie w razie gdyby ktoś chciał się wybrać na górę samochodem. Między innymi dlatego, my zdecydowaliśmy wejść pieszo. Kamienie były, ale nie tyle co duże a mocno śliskie, ale ogólnie dałoby radę wjechać.
Ruiny jak ruiny, ale widok z góry całkiem fajny
Po zejściu z góry, chwila odpoczynku i łyk wody w tawernie „Nikolas”.
Następny cel to miejscowość Gennadi, do której dotarliśmy ok godziny 13:00. Wszyscy na sieście, totalna cisza !
Niestety (a może właśnie dobrze ?), nie wszystko wygląda tak ładnie jak powyżej. Takie miejsca to nie są pojedyncze przypadki.
Po sennym Genadi, przyszedł czas na obiad. Wybraliśmy się do miejscowości Lachania, gdzie błądząc po uliczkach szerokości ok. 170cm dotarliśmy do restauracji
Taverna Platanos prowadzonej przez typowego Greka
Jedzenie dobre – polecamy
Tutaj też kupiliśmy mały zapas oliwy i miodu
Dalej zmierzaliśmy na południe w kierunku przylądka Prasonisi, jednak po drodze zajrzeliśmy wioski Plimmiri, gdzie serwowane są podobno wyśmienite ośmiornice – my się jednak nie zdecydowaliśmy, ale ośmiornice były
W końcu dotarliśmy na przylądek łączący morze Śródziemne z Morzem Egejskim. Zimą przesmyk ten jest zalewany. Co ciekawe latem plaża ta uznawana jest jako oficjalna droga, ale ubezpieczenie nie pokrywa szkód które przydarzyły się na tym odcinku
Trochę czasu spędziliśmy tam rozkoszując się widokami i tak zastał nas zachód słońca…
Trasa ta wyniosła ok 100km, czas jazdy ok 2,5h (baaardzo wolnej by napawać się widokami), ale cały dzień minał
Tak to mniej więcej wygląda na mapie.
Następnego dnia pokręciliśmy się po Lindos, Lardos, ale głównym celem było Seven Springs – mimo, że to turystyczne miejsce to jednak jest taką oazą spokoju
Co prawda przewodniki mocno przesadzają z atrakcyjnością miejsca, to jednak warto je zobaczyć
I koty, chcące być lwami…
Po drodze oczywiście niezliczone zatoczki i mega widoki….
Kolejny dzień to wycieczka do miasta Rodos – ok 60km od naszego hotelu. Po prostu spacerowaliśmy promenadą koło portu i na starym mieście. Polecam odejście od głównych szlaków turystycznych i „pobłądzenie” po uliczkach
Na starym mieście można podziwiać takie widoki….
Ale wystarczy odejść delikatnie w ustronne miejsce i można oglądać takie widoki
Pozostałe dni spędziliśmy bez mała nad basenem, ewidentnie potrzebowaliśmy odpoczynku, a że basen sympatyczny to i było warto
Powrót do Polski okupiony został opóźnieniem samolotu o ok 1 godzinę, a następnie stwierdzoną usterką samolotu już podczas kołowania do startu – kolejna godzina opóźnienia i sporo strachu…
Ale dolecieliśmy