piątek, 27 listopada 2015

Wspomnienie wakacji 2014

W zeszłym roku zakochałem się w wyspie Rodos, dlatego tak jak pisałem ostatnio mały opis naszych wakacji i kilka zdjęć :)
Na początku października (2014)  mieliśmy okazję spędzić tydzień na Rodos – trochę wakacje, trochę podróż poślubna :).
Wydawało się nam, że w ciągu tygodnia zdołamy zwiedzić całą wyspę. Plan jednak nie został zrealizowany – czasu wystarczyło tylko na wschodnią część, a i to nie dokładnie:)
Kierunek tym razem raczej przypadkowy, choć chyba bardziej należy stwierdzić, że z braku laku dobry Rodos…. Czekaliśmy z decyzją i wyborem do ostatniej chwili, licząc na ostatnie last minute albo zniżki na koniec sezonu. Jak się jednak okazało oferta naszych biur podróży na październik jest mizerna i niestety raczej droga. Z góry odrzuciliśmy „Tunezje i Egipty” , gdyż są to raczej ostatnie miejsca na ziemi do których chcemy się wybrać. Pozostało nie tanie Maroko, chłodna już Turcja i właśnie Rodos ( 2 ostatnie terminy ). Oczywiście totalna egzotyka wchodziła już do oferty, jednak czas i pieniądze nie pozwoliły na takie kierunki.
Wybór padł zatem na Rodos, oferta ważna jedynie przez 4 godziny bo ostatnie dwa miejsca w terminie który nas interesował…. Szybki rzut oka na www.holidaycheck.pl i oceny hotelu, a także jego okolice. Robił dobre wrażenie, więc płacimy, szybciutko po przewodnik i jedziemy się pakować. Wylot za 2 dni z Katowice Airport.
Między pakowaniem ubrań i sprzętu foto, trzeba było jeszcze znaleźć parking dla auta i hotel na nocleg w drodze powrotnej ( przylot do PL ok 1.00 w nocy ). Z racji na cenę, bliskość od lotniska i darmowy transfer hotel <->lotnisko wybór padł na Hotel DeSilvaInn
No dobra – po tym przydługim wstępie wreszcie wyjechaliśmy:) Trasa z Łodzi do hotelu przy lotnisku zajęła 2 godziny 30 minut z krótkim przystankiem na śniadanie. W hotelu bez problemu zostawiliśmy samochód i zostaliśmy odwiezieni na lotnisko.
Pierwszy raz lecieliśmy z Katowic, więc zaczęliśmy od małego zwiedzania całkiem ładnego lotniska. Potem szybki check-in i oczekiwanie na samolot. Niestety samolot złapał opóźnienie i zamiast wylecieć o 15:30 wylecieliśmy ok 17:00. Co warto zapamiętać w momencie boardingu temperatura oscylowała w granicach 18-20 stopni. Sam boarding, jak i lot przebiegł bez najmniejszych problemów. Lot trwał niecałe 3 godziny i ok 21:00 czasu lokalnego wylądowaliśmy na Rodos.
Przygotowani na ciepełko (krótki rękaw) na pewniaka wyszliśmy z samolotu, a tam powitał nas przeraźliwie zimny i mocny wiatr. Okazało się, że temperatura na wyspie tego wieczoru oscylowała w okolicy 12 stopni… Nie tak sobie wyobrażaliśmy powitanie na Greckiej Wyspie :)
Transfer do hotelu (Lindos Imperial) trwał ok. 1 godziny i również odbył się bez problemu. Co prawda w pewnym momencie jak autokar zjechał na polną drogę to się przeraziliśmy, ale jak się okazało za dnia na głównej drodze były po prostu prowadzone roboty drogowe :)
Hotel Lindos Imperial okazał się w rzeczywistości równie okazały jak na zdjęciach i baaardzo rozległy. Po zameldowaniu recepcjonista wyciągnął mapkę i dokładnie tłumacząc, narysował drogę do naszego pokoju – windą na piętro, potem w lewo i przez kładkę, a potem w prawo i już:) Z uwagi na opóźnienie samolotu, niestety nie zdążyliśmy na kolację, ale na szczęście obsługa hotelowa przygotowała nam kanapki i wino w pokoju.  Mimo dokładnych instrukcji znalezienie pokoju chwilę nam zajęło – a prowadziła do niego taka oto kładka:DSC_7993
Pokój sam w sobie całkiem miły – Ok 40m2 , duża wanna, lodówka pełna napojów i meeega wygodne łóżko :) A do tego kolacja i kosz owoców na powitanie. Z racji na zimno postanowiliśmy zostać w pokoju, a zwiedzanie zacząć następnego dnia.
Wbrew obawom o pogodę, rano powitało nas piękne słońce, które wręcz nas oślepiało (pewnie dlatego że okna mieliśmy od wschodu) :) a widoki z tarasu mówiły, że Rodos to jednak dobry wybór :)
DSC_7076
DSC_7083
Hotel ma podobno 3 restauracje, ale pod koniec sezonu czynna była już tylko jedna – główna. Śniadanie można było zjeść za to zjeść zarówno w budynku jak i na tarasie z widokiem na jeden z basenów.
Kilka słów o śniadaniu… hmm…Bufet stricte europejski. Wędliny, sery, jajka pod każdą postacią, parówki, bekon, sałatki, płatki. Ogólnie mnóstwo całkiem dobrych rzeczy, ale nic typowo greckiego (ale to raczej standard w obiektach, które mają więcej niż 3 gwiazdki, a tutaj mieliśmy ich 5)
Po śniadaniu obchód hotelu :) Który jak się okazało zajął nam prawie całe przedpołudnie:)
Poniżej widok na sąsiednie hotele i drogę dojazdową do hotelu (jak widać z mostem w budowie;p).
DSC_7088
DSC_7095
Okazało się, że powyżej naszego piętra mieszczą się apartamenty, które miały takie oto prywatne baseniki :)
DSC_7097

Na samej górze mieścił się basen sportowy ze zjeżdżalniami, siatką do siatkówki i bramkami do piłki wodnej. To tutaj codziennie odbywały się animacje – gdy ktoś nie miał na nie ochoty, miął do dyspozycji jeszcze 2 inne baseny:)
DSC_7113
A tu widok na pobliskie góry z „korytarza” hotelowego:
DSC_7116
I trochę bardziej „zakryta” część budynku:
DSC_7149
A tutaj wspomniany już główny basen przy restauracji a`la Carte, która w zależności od dnia tygodnia serwowała kuchnię włoską, grecką albo owoce morza. Na górze jest taras głównej restauracji.
DSC_7145
Poniżej był jeszcze jeden odkryty basen określany jako relaksacyjny. Przy każdym basenie znajdował się bar serwujący drinki i przekąski. Hotel ma też plażę, do której prowadzi duży zielony trawnik z altanami. Na plażę jednak bez twardych bucików nie ma po co iść, bo wszechobecne kamyki nie pozwalają na spacer boso.
By obejść hotel w całości trzeba było ok 1,5h. Znaczna rozległość i różnica w poziomach to naszym zdaniem duży plus, jednak np. dla rodzin z malutkimi dziećmi stanowi chyba wadę.
Koniec o hotelu! – Czas opowiedzieć o Rodos:)
Pierwszego dnia wybraliśmy się na spacer do najbliższego miasteczka – oddalonego o ok 2,5km Kiotari. Poszliśmy nie główną szosą, lecz malowniczą nadmorską drogą. Ruch praktycznie żaden, a po drodze bardzo ciekawe zaułki:
DSC_7301
DSC_7337
DSC_7346
DSC05825
Drugiego dnia pobytu odbyło się spotkanie z rezydentką, która jak zwykle opowiadała o tym co już zdążyliśmy przeczytać w przewodniku i namawiała na mega drogie wycieczki fakultatywne. Dodatkowo proponowała pośrednictwo w wynajęciu samochodu w przystępnej cenie. Jako, że wcześniej dzwoniliśmy do hotelu bezpośrednio i pytaliśmy o wypożyczalnię samochodów, to znaliśmy już ceny. Te u rezydentki oczywiście nie były korzystniejsze niż bezpośrednio. A w kolejce nie chciało nam się czekać, co swoją drogą okazało się dla nas jeszcze korzystniejsze:) Z racji na końcówkę sezonu i powoływanie się na inne wypożyczalnie udało się nam wypożyczyć auto klasy C ( Fiat Grande Punto ) z ubezpieczeniem szyb, kół i lusterek na 3 dni za 100 euro, a zatem w cenie segmentu A:) Pewnie można by znaleźć taniej, ale jednak woleliśmy wynająć je w „znanej” firmie Budget, stacjonującej w naszym hotelu. Oto nasze autko na pobliskiej plaży :)
DSC_7977
Po zamówieniu auta, spędziliśmy cudnie leniwy dzień nad basenem. Ale następnego dnia  z samego rana ruszyliśmy na podbój południa wyspy:)
Południowa część wyspy to ta, w której infrastruktura turystyczna jest mniej rozwinięta, a ludność miejscowa żyje biedniej niż na północy. Również gęstość zaludnienia jest bardzo mała w tej części wyspy. Dużych miast brak, a te mniejsze są w sporych odległościach od siebie. Przeważa raczej widok otwartych przestrzeni, plaż, pól porośniętych zaroślami maki i skał. Ruch na drodze bardzo niewielki, jeśli już pojawia się jakiś samochód lub skuter, to raczej wygląda na wypożyczony turystycznie. Dzięki temu można skupić się na fantastycznych widokach i rozkoszowaniu sie jazdą po nadmorskich „serpentynach” :)
W pierwszej kolejności skierowaliśmy się ku wsi Asklipio. Zaczęliśmy od muzeum i kościoła który znajduje się w centrum. Do muzeum wstęp jest płatny „dobrowolnie” płatny 1 euro :) Szczerze muzeum, jako muzeum nie polecam. Totalnie nie ma co oglądać. Chyba że kogoś wykopaliska etnograficzne interesują. Zupełnie inaczej, jesli chodzi o kościół i jego otoczenie -Warto to zobaczyć. Freski na suficie kościółka, przedstawiające biblijne sceny naprawdę robią wrażenie. Podobnie gra świateł we wnętrzu kościoła.
DSC_7388
DSC_7403
Niestety w kościele zdjęć nie bardzo można było robić. Ukradkiem tylko to jedno (powyższe) zostało zrobione – nie mogłem się powstrzymać.
Po zwiedzaniu kościoła, udaliśmy się do ruin zamku na pobliskim wzgórzu. W przewodniku radzili uważać na duże kamienie w razie gdyby ktoś chciał się wybrać na górę samochodem. Między innymi dlatego, my zdecydowaliśmy wejść pieszo. Kamienie były, ale nie tyle co duże a mocno śliskie, ale ogólnie dałoby radę wjechać.
Ruiny jak ruiny, ale widok z góry całkiem fajny :)
DSC_7414
DSC_7419
Po zejściu z góry, chwila odpoczynku i łyk wody w tawernie „Nikolas”.
Następny cel to miejscowość Gennadi, do której dotarliśmy ok godziny 13:00. Wszyscy na sieście, totalna cisza !
DSC_7473
DSC_7467
DSC_7444
DSC_7435
Niestety (a może właśnie dobrze ?), nie wszystko wygląda tak ładnie jak powyżej. Takie miejsca to nie są pojedyncze przypadki.
DSC_7424
DSC_7423
Po sennym Genadi, przyszedł czas na obiad. Wybraliśmy się do miejscowości Lachania, gdzie błądząc po uliczkach szerokości ok. 170cm dotarliśmy do restauracji Taverna Platanos prowadzonej przez typowego Greka :) Jedzenie dobre – polecamy :)
DSC_7499
DSC_7514
Tutaj też kupiliśmy mały zapas oliwy i miodu :)
DSC_7513
Dalej zmierzaliśmy na południe w kierunku przylądka Prasonisi, jednak po drodze zajrzeliśmy wioski Plimmiri, gdzie serwowane są podobno wyśmienite ośmiornice – my się jednak nie zdecydowaliśmy, ale ośmiornice były :)
DSC_7532
DSC_7537
W końcu dotarliśmy na przylądek łączący morze Śródziemne z Morzem Egejskim. Zimą przesmyk ten jest zalewany. Co ciekawe latem plaża ta uznawana jest jako oficjalna droga, ale ubezpieczenie nie pokrywa szkód które przydarzyły się na tym odcinku :)
DSC_7648
Trochę czasu spędziliśmy tam rozkoszując się widokami i tak zastał nas zachód słońca…
DSC_7660
DSC_7677
Trasa ta wyniosła ok 100km, czas jazdy ok 2,5h (baaardzo wolnej by napawać się widokami), ale cały dzień minał :)
Tak to mniej więcej wygląda na mapie.
blog_rodos_google_1
Następnego dnia pokręciliśmy się po Lindos, Lardos, ale głównym celem było Seven Springs – mimo, że to turystyczne miejsce to jednak jest taką oazą spokoju :) Co prawda przewodniki mocno przesadzają z atrakcyjnością miejsca, to jednak warto je zobaczyć :)
DSC06199
DSC_7717
DSC_7731
I koty, chcące być lwami… :)
DSC_0853
Po drodze oczywiście niezliczone zatoczki i mega widoki….
DSC06169
DSC06152
DSC_7895
DSC_7932
DSC_7687
DSC_0944
Kolejny dzień to wycieczka do miasta Rodos – ok 60km od naszego hotelu. Po prostu spacerowaliśmy promenadą koło portu i na starym mieście. Polecam odejście od głównych szlaków turystycznych i „pobłądzenie” po uliczkach :)
DSC_7739
DSC_7756
DSC_7759
DSC_7760
DSC06493
DSC06491
Na starym mieście można podziwiać takie widoki….
DSC06336
DSC06380
Ale wystarczy odejść delikatnie w ustronne miejsce i można oglądać takie widoki :)
DSC_7769
DSC_7777
DSC_7799
DSC_7803
DSC_7809
DSC_7817
DSC_7834
DSC_7839
DSC_7846
DSC_7848
DSC_7852
DSC_7858
Pozostałe dni spędziliśmy bez mała nad basenem, ewidentnie potrzebowaliśmy odpoczynku, a że basen sympatyczny to i było warto :)
DSC_7997
DSC_8008
Powrót do Polski okupiony został opóźnieniem samolotu o ok 1 godzinę, a następnie stwierdzoną usterką samolotu już podczas kołowania do startu – kolejna godzina opóźnienia i sporo strachu…
Ale dolecieliśmy :)

1 komentarz:

  1. Przedstawiłeś bardzo pociągający obraz Rodos, aż chciałabym się tam teleportować..
    Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru.

    OdpowiedzUsuń